Misje – krótkie słowo. Dla wielu może bez znaczenia, dla mnie niezwykle ważne. Ono już od dzieciństwa było w moim sercu. Marzenie, ale raczej z tych „pomarzyć zawsze można” – zwłaszcza, że śniła mi się Afryka…
Urodziłam się w Radomsku – małym mieście w woj. łódzkim. Żyłam zwyczajnym życiem, ale zawsze z ekscytacją oglądałam reportaże o misjach. Czytałam artykuły na ten temat i z wielkim zainteresowaniem słuchałam relacji misjonarzy, którzy czasem pojawiali się w naszych kościołach. Byłam przekonana, że mnie nigdy nie uda się wyjechać. Przecież jak? Mąż, troje dzieci i praca. Pan Bóg miał jednak swoje plany.
W maju 2017 roku na kursie „Jan”, organizowanym przez SNE [Werbistowską Szkołę Nowej Ewangelizacji w Nysie – przyp. red.], poznałam Kasię i Marka Chrulskich, którzy przygotowywali się do rocznego wyjazdu do Ameryki Południowej na wolontariat misyjny. Wprost nie mogłam w to uwierzyć! W moim sercu odżyło pragnienie z dzieciństwa. Kasia i Marek opowiadali o Werbistowskim Wolontariacie Misyjnym
,,Apollos” i zaprosili całą naszą rodzinę na spotkanie – zjazd młodych, który miał odbyć się za miesiąc w Nysie.
Pojechałam zatem z mężem i młodszą córką, dziewięcioletnią Michasią. Bardzo nam się spodobało. Poznaliśmy wolontariuszy. Wspaniałych, pełnych pozytywnej energii i zapalonych do działania. Zobaczyliśmy też inne oblicze Kościoła – zaangażowanego i tętniącego życiem. Podziwialiśmy pracę księży werbistów oraz Sióstr Służebnic Ducha Świętego. Szczególną sympatią obdarzyliśmy oczywiście ojca Michała Śledzińskiego, który zawsze okazywał nam dużo życzliwości.
Zaczęliśmy jeździć regularnie na spotkania Apollosa. Po kilku spotkaniach stwierdziliśmy, że może i my moglibyśmy się do czegoś przydać. Mój mąż Janusz brał pod uwagę Ukrainę, ale ja ciągle marzyłam o Afryce. Po kilku miesiącach okazało się, że możliwa jest Rwanda, a konkretnie Kibeho. Jeszcze niedawno marzyłam, żeby mieć figurkę Maryi Matki Słowa, tymczasem teraz pojawiła się nadzieja na wyjazd do tego szczególnego miejsca! Ojciec Michał skontaktował nas z pallotynem ks. Zdzisławem Prusaczykiem, który mógł nas przyjąć. Jakimś cudem mój mąż się zgodził. Zgodziła się również nasza koleżanka Jola Stolarczyk, która przyjechała z nami na spotkanie. Chęć wyjazdu wyraziła też Ala Wójtowicz z Nysy.
Niestety, jak się później okazało, z wyjazdem związane były ogromne koszty, problem z urlopem i kwestia powierzenia komuś opieki nad dziećmi. Dwoje jest samodzielnych – 19-letni Szymon i 17-letnia Pola, ale martwiłam się o Michalinę. W zasadzie, tak po ludzku, ten wyjazd nie miał prawa się udać, ale postanowiliśmy zdać się na wolę Bożą. Powiedziałam do męża, że jeśli jest nam dane tam być, to na pewno tak się stanie. Od tej pory wszystko zaczęło się ,,samo” układać. Ojciec Michał przekazał nam wsparcie finansowe w ramach działalności Werbistowskiego Wolontariatu, pomogli też ludzie z radomszczańskich wspólnot, a rodzina zaoferowała opiekę nad naszymi dziećmi. No to polecieliśmy!!!
Na miejscu od razu powiedziano nam, żebyśmy się nie spodziewali, że przez miesiąc dokonamy jakichś wielkich dzieł. Przyjęliśmy tę prawdę z pokorą. Nasze zadania ograniczały się głównie do pomocy ks. Zdzisławowi. Nasza posługa była bardzo różnorodna – od obierania ziemniaków dla kilkuset dzieci, gdy przygotowywaliśmy Dzień Dziecka Afrykańskiego, porządkowania magazynów, budowę kuchni, doraźną pomoc fizjoterapeutyczną, aż po stworzenie, podobno pierwszej napisanej w Rwandzie, ikony Matki Słowa – to dzieło naszej Joli. Ta ikona wisi obecnie w Kaplicy Adoracji obok przepięknego ołtarza stworzonego przez naszego rodaka Mariusza Drapikowskiego.
Ktoś powie, że miesiąc wolontariatu to krótko! Warto było w ogóle jechać? Może lepiej byłoby wysłać te pieniądze potrzebującym? Ja myślę, że było warto. Ten czas zbudował nas wewnętrznie. Uwrażliwił nas na potrzeby innych, dał inne spojrzenie na życie i problemy. Mogliśmy też, jako małżeństwo, dać świadectwo, że po ponad dwudziestu latach bycia razem, można nadal obdarzać się uczuciem i robić wspólnie wiele rzeczy. Z bliska zobaczyłam także ogromne poświęcenie ks. Zdzisława, który od 20 lat służy mieszkańcom Rwandy. Nam służył kierownictwem duchowym i jako przewodnik po Rwandzie. Widząc dzieło, jakiego dokonał, sama pragnę bardziej angażować się w pracę Kościoła.
Serdecznie dziękuję wszystkim ojcom werbistom, którzy ofiarnie włączają się w dzieło ewangelizacji świata. Szczególne podziękowania kieruję na ręce o. Michała Śledzińskiego, dzięki któremu mogliśmy choć trochę w nim uczestniczyć. Ten miesiąc spędzony w Afryce będę zawsze wspominać jako czas wielkiej łaski i potwierdzenie tego, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Małgorzata Szewczyk-Raczek