Kilkukrotnie byłam wolontariuszem na misji. Pracowałam w mieście i poza nim. Jeździłam wraz z misjonarzem autem, motorem lub quadem po wyboistych i piaszczystych drogach w buszu, by dotrzeć do mieszkających tam wspólnot. Pieszo wędrowałam przez busz w towarzystwie Malgaszki, wieczorem wracając do miasta z zajęć dla dzieci. Szłam malowniczymi wąwozami z czerwonej ziemi i wąskimi ścieżkami, wspólnie z malgaską siostrą zakonną oraz dziećmi na poranną katechezę w odległej wiosce w buszu. Ale nigdy nie towarzyszyłam misjonarzowi podczas wielodniowego tournée (duszpasterskie odwiedziny wspólnot katolickich) po wioskach w buszu. Takie wyprawy znam jedynie z opowieści. Oto niektóre z nich.
Na Madagaskarze misjonarz, który odwiedza parafian w buszu jest przyjmowany z szacunkiem i wyjątkową troską. Często jako tymczasowe schronienie otrzymuje najlepszy dom w wiosce. Zazwyczaj jest to chata zrobiona z liści palmowych i drewna, a za drzwi służy pleciona mata lub po prostu lambahoany (malgaska tkanina).
– Pamiętam, że raz dostałem kwaterę w małym, murowanym budynku przykrytym blachą – mówi misjonarz – Zdziwiłem się, ale byłem bardzo zadowolony, że tym razem przenocuję w solidnym domu. Zostawiłem swoje rzeczy i poszedłem do ludzi. Gdy wróciłem w południe, żeby odpocząć, wszedłem do mojej kwatery i w mgnieniu oka wybiegłem na zewnątrz. Tam było jak piecu! Dopiero wtedy doceniłem przewiewne, lekkie malgaskie domy z liści palmowych.
W buszu rzadko ktoś ma prawdziwe łóżko, ale dla misjonarza zawsze się znajdzie. Drewniana lub bambusowa rama, do tego stelaż z gałęzi, a na nim siennik.
– Pewnego razu zasypiając, usłyszałem niepokojący hałas w chacie – opowiada misjonarz – Wsłuchując się uważniej, szybko zorientowałem się skąd pochodzą odgłosy gryzienia. Najwyraźniej mój siennik miał poza mną jeszcze jednego użytkownika. To on tak hałasował, w dodatku dokładnie pod moimi plecami. Wspaniałomyślnie postanowiłem, że nie będę mu przeszkadzać. Tę noc spędziłem na krześle.
Nocując w buszu, trzeba być czujnym. Nigdy nie wiadomo kto lub co odwiedzi chatę.
– Kiedyś zbudził mnie dziwny sen o sapiącym omby (malgaski byk lub krowa). Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem tuż nad sobą obcą twarz wpatrującą się we mnie – wspomina misjonarz – Przestraszyłem się bardzo. Krzyknąłem tylko mpangalatra (złodziej). Na szczęście intruz szybko opuścił dom.
Również inni goście mogą się zjawić. Należą do nich szczury. Zawsze dobrze jest pozostawić w chacie choćby skórkę z banana – posiłek dla wygłodniałego zwierzątka. Kto tego nie zrobi, może rano obudzić się z ubytkami w stopach. Jak to możliwe, że właściciel nadgryzanej stopy śpi spokojnie i nic nie czuje? Malgasze tłumaczą to tym, że szczur chucha na wybrany fragment ciała, a dopiero potem delikatnie skubie śpiącą kolację.
Trudno nam, ludziom przyzwyczajonym do ciągłego pośpiechu wyobrazić sobie życie bez zegarków. Malgasze nie mają tego problemu. Wizyta misjonarza w buszu oznacza, że to on staje się wioskowym zegarem. Według jego wskazówek ogłasza się, że nadeszła pora na katechezę, obiad itd. Katecheta dzwoni lub gwiżdże i parafianie się schodzą.
– Tak było zawsze w mojej pracy – opowiada misjonarz – Ale kiedyś pojawiły się trudności. Mój zegarek, a miałem go od pierwszej komunii św., nagle przestał działać i to akurat w czasie wizyty w buszu. Odszukałem więc katechetę i zapytałem, czy może pożyczyć mi swój. Zmartwił się, bo nie miał własnego, ale obiecał poszukać wśród ludzi. Długo trwało zanim katecheta powrócił. Zadowolony z siebie wręczył mi zegarek, podkreślając z dumą, że to jedyny w całej wiosce. Podziękowałem i bardzo ucieszony przyjąłem zegarek, by nareszcie dowiedzieć się, która jest godzina. Moja radość trwała krótko. Odnaleziony z takim trudem zegarek był zepsuty i najwyraźniej od dawna nie działał. Katecheta był bardzo zdziwiony, gdy po chwili go zwróciłem. Misjonarz prosił o zegarek, więc dostał i już go nie chce?
Podobną przygodę z zegarkiem miałam kiedyś i ja, pracując jako wolontariusz wśród malgaskich dzieci. Mój, choć już niekomunijny, też odmówił posłuszeństwa. Najpierw był stres jak się nie spóźnić na zajęcia w szkole lub w porę wrócić do domu. Potem się okazało, że zegarek nie jest do tego potrzebny. Nauczyłam się określać czas według położenia słońca na niebie. Tym samym, kolejny raz przekonałam się, że co prawda na misjach trzeba umieć wiele, ale także nie jednego można się nauczyć.
Iwona